Jeden z najmocniej przywiązujących do siebie festiwali – OFCA już patrzy na nas z przeszłości. Patrzy wielkimi, owieczkowymi oczami. W każdym razie tegoroczna edycja, którą zapamiętamy jako festiwal pełen emocji oraz oczywiście artystycznych przyjemności.
Przed naszymi stałymi czytelnikami nie uda nam się ukryć – OFCA ma u nas chody. Nie jest mi łatwo powiedzieć czemu. Po dłuższej refleksji (a miałem na to sporo czasu) doszedłem do wniosku, że kilka elementów składa się na pewien specyficzny rodzaj wydarzenia, którym jest ten festiwal. Taki, w którym świętuje się, celebruje coś. Nie jestem pewien co, ale chyba sprawy, które na normalnym zlocie kuglarskim umykają.
Tradycyjnie najprościej będzie porównać go do przodującej imprezy tego typu, czyli Carnavalu Sztukmistrzów – Lubelskiej dumy z przeróżnymi artystami mniej więcej cyrkowymi i ulicznymi. W obu miejscach czas spędzamy, chodząc po mieście z rozpiską spektakli i mapką starego miasta w kieszeni. Oleśnica ma jednak tę przewagę, że jest małym miasteczkiem, gdzie mapka jest prawie w skali 1:1. To ma zbawienny wpływ na chęci leniwego widza, którym jestem. Nie nachodzi się człowiek ani nie spóźni.
I ten klimat „małego miasteczka, do którego przyjechał cyrk” – można zapomnieć o bożym świecie. Nie chcę zabierać nic Lublinowi – to świetna impreza, ale jest w Oleśnicy coś, co idealnie komponuje się z sielanką kuglarskiej inwazji kartonowych walizek wypchanych sentymentami i egzotyką dziwnych artystów-podróżników.
Uczestnicy – jak i rok temu – wtarabanili się na festiwal ze swoimi rekwizytami tylko po to, żeby potem nie mieć czasu ani siły ich używać. Program był gęsty. Na początku wyróżnił się Emiliano Sanchez – wesoły Pan w sukience. Osądzić, czemu akurat ją ubrał, nie przychodzi mi łatwo, ale po pierwsze: pasowała mu, a po drugie: przyzwyczaiłem się do tego widoku. Ten żongler już swoje występuje i jest swego rodzaju legendą. Opis z ulotki mówi całkiem sporo – coś w rodzaju klaunady bogatej w prostą żonglerkę w bańce wyobrażonych granic, rysowanych na scenie za pomocą białej taśmy klejącej. Z czasem ten numer złagodniał. Jak to bywa z występami ulicznymi współczesny mariaż żonglerki, tańca i aktorstwa ustąpił miejsca luźnym igraszkom możliwym dzięki charyzmie i pogodnej osobowości Emiliano, który przyciągał dzieci jak magnes.
Festiwal był bogaty w egzotyczne duety i obieżyświatów z cieplejszych krajów. To jednak nie dlatego że zabrakło dobrych rodzimych pokazów. Największy szum w Oleśnicy na pewno zrobiły występy Pana Ząbka, który świetnie radzi sobie ze sławą zarówno w występach solowych, jak i w duecie groteskowo kabaretowym z Panną Hellene. Wyczekiwane linijki i nawiązania do najbardziej udanej klapy polskiej iluzji wydają się działać na publiczność jak zaklęcia.
Miłą niespodziewanką był występ kieszonkowca i żonglera Domi Circo, którego dawno na polskim festiwalu nie widziałem. Trochę zabrakło mi jego latynoskiej żonglerki, którą pamiętam jako spektakularny widok. W każdym razie dla początkującego żonglera, którym byłem.
Śmiało jednak możemy powiedzieć, że najprzyjemniejszym widokiem było znane i lubiane Spektrum Kolektywu LŁ. Spektakl ma już roczek i od ostatniej prezentacji się zmienił. Był bardzo dobry już rok temu i teraz nabrał szlifu. Wydaje się prostszy i bardziej płynny, Ogląda się go i słucha teraz bardziej jak jeden spektakl niż kilka posklejanych. Bez dwóch zdań Spektrum to światowej klasy pokaz żonglerki i akrobatyki, którego nie można przegapić.
Gdybym miał wybrać jeden występ na bezludną wyspę, to byłby to Nestor. Numer charakterystycznej, francuskiej, białej klaunady. Skromna postać wykreowana z uderzającym pietyzmem za pomocą prostych środków takich jak empatyczny kontakt z publicznością, unikatowy makijaż, animacja przestrzeni scenicznej, żonglerka i minimalistyczne rekwizyty. Trochę żonglerki, trochę balansu na linie oraz masa gry aktorskiej pozwoliły Nestorowi podbić serca niejednego widza, który w kameralnych warunkach mógł zobaczyć do czego doprowadzi nieśmiałość współpracująca z zuchwałą ciekawością.
Ostatnim numerem, o którym napiszę jest Igloo. Na festiwalu było znacznie więcej do oglądania: z pięknie poprowadzoną galą krótkich numerów scenicznych na czele, przez uliczny występ Piny Polar i sympatyczne swawole duetu Umami. Było też kilka, które mi umknęły, ale z zapasem pewności napiszę, że największe wrażenie pozostawił na mnie właśnie nietypowy spektakl duetu Evy Szwarcer i wspomnianego wcześniej Emiliano Alessi Sanchez.
Zawiła i wciągajaca historia równie zagmatwanej relacji damsko-męskiej jest prowadzona przez niezwykłe, wręcz absurdalne sytuacje z użyciem kartonów i taśmy maskującej. Żonglerka jest w nim sprowadzona do próby zwrócenia na siebie uwagi, a akrobatyka powietrzna przypomina czyste szaleństwo. Intymnej prezentacji towarzyszą bardzo silne emocje. Igloo sprawia monumentalne wrażenie przy pozostałych, raczej sielankowych numerach kuglarskich i – muszę przyznać – jest całkiem fotogeniczne.
Naprawdę wiele działo się na OFCY. Liczne smaczki poszczególnych występów i wydarzeń, których nie zdołam tu opisać. Starzy znajomi, którzy pojawiają się tylko na lokalnych wydarzeniach. Gala, Slam, puchar trickline i wieczór fireshow, o których można by napisać osobny artykuł. Jednak dla mnie najważniejsze są te wspomniane występy. Bo z jednej strony niecodzienne a z drugiej magnetycznie znajome. Chyba nie często spotykamy się ze sztuką, która porusza w ten sposób. Tak szczerą i ambitną, a jednocześnie wyciągającą ręce (z kapeluszami) do każdego przechodnia na ulicy.
Taki pierwiastek ludzki właśnie udziela mi się na tym festiwalu. I z niego otrząsam się przez kilka tygodni, a potem tęsknię przez rok.
Niebawem opublikujemy zdjęcia z fireshow. Tymczasem:
Galeria festiwalu:
sprawiÅeÅ, że jest mi przykro bardziej niż byÅo. jesteÅ dobry w artykuÅy ralf
Åwietny artykuÅ
Dobry tekst. Byłam na festiwalu pierwszy raz i jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie spodziewałam się tak dobrej imprezy.
Dziwne, że ani słowem nie wspomniane jest o highlinach, które jako pierwsze pojawiaja sie na zdjeciach.. 🙂
No. Wpis miał być pełną relacją, po czym okazał się za długi i highline zupełnie wypadł z tekstu. Myślę, że Bas powinien się tym zająć. W końcu jest nawet na zdjęciu.
W końcu to są wrażenia a nie dokładna relacja. Część rzeczy jest na fotografiach część w opisach. Ale jak tu opisać te wysoko – taśmowe emocje albo z skale rozrywki i zabawy klubu żongler. Niech czują niedosyt Ci co ich nie było i niech wszyscy za rok zawitają na kolejnej OFCY.