
W listopadzie 2018 roku minęło 6 lat, odkąd postanowiłam założyć blog. Maj 2019 nie stanowi więc jakoś specjalnie okrągłej rocznicy, ale zebrało mi się na podsumowania i bilanse. Przyszła do mnie ni stąd ni zowąd potrzeba nadawania nowych sensów swojej pisaninie. Czy iść dalej tą drogą, a jeśli nie, to którą właściwie? Ten wpis miał początkowo nazywać się „Manifest dojrzałej hula-hooperki, matki i blogerki”, ale kiedy tak sobie przeleżał w poczekalni prawie trzy miesiące, to totalnie zeszło z niego powietrze 🙂 Zamiast manifestować cokolwiek, zapragnęłam po prostu powiedzieć: No, cześć! Co u Was słychać?
Sześć lat, i ile się zmieniło w tym czasie! I nie tylko to, że hula-hoop wyszło z cienia, trafiając w ręce wspaniałych ludzi, którzy rozwijają się i rozkwitają. Ile filmów się nakręciło, ile nowych stron, ilu nowych instruktorów, kursów, ile fajnych kółek można kupić w sklepach w P o l s c e – a 6 lat temu ich nie było, cytując klasyka: nie było niczego. I że dziś to poziom mamy taki, że czapki z głów same spadają. No i też ja się zmieniłam, moje otoczenie, plany.
W 2012 roku (wtedy już jakieś 2 lata sobie byłam kręciłam), przyszło mi do głowy, że będę pisać blog, bo należy promować hula-hoop i ludziom czytającym w języku polskim dać garść przydatnych informacji, co zrobić z takim hobby. Miałam wtedy tyyle energii, żeby szukać tych sal pod treningi, sklepów, warsztatów (tylko że ich w Polsce nie było, a jedyny w swoim rodzaju festiwal FROG w Gdyni otworzył mi nową przegródkę w mózgu i pokazał, że można. A teraz już nie ma tego festiwalu). Miałam ambicje, by wyszukiwać najciekawsze ciekawostki pod słońcem, najpiękniejsze filmy. Śledziłam wtedy bacznie Hooping.org, które skrupulatnie wyławiało każdy kadr z hula-hoop z sieci. Ba, nawet o nas napisali 🙂 Teraz już nie działa Hooping.org. Nie ma Hoopcity, gdzie na forum kiedyś Babz Robinson napisała, że jedzie w podróż do Europy. I była w Gdańsku, tak po prostu – teraz trudno mi w to uwierzyć, ale nocowała w małym mieszkanku na Jaśkowej, które wtedy wynajmowaliśmy.
Kiedy zaczynałam tu pisać, miałam 29 lat i chciałam być jak Vivian Spiral, Babz Robinson i Lisa Lottie 🙂
W 2015 roku zostałam mamą. Przez te 4 lata hula-hoop wciąż krąży w orbicie moich zainteresowań i nadal jest moją ulubioną aktywnością. Ale już nie jest na pierwszym planie, bo rodzina, bo praca, bo pies, bo sprzątanie, bo zakupy, bo obiad. Bo do lekarza, bo spotkać się z przyjaciółką, bo spać. I ciągle sobie mówię, że wrócę do regularnych treningów i regularnego pisania, i wciąż kończy się na pojedynczych zrywach.
A ja ogromnie lubię ten mój blog i chcę tu dalej być. Hulajdusza wiele zmieniła w moim życiu. Jestem raczej introwertyczką, więc wyjście z pisaniem do ludzi, to był pewien akt odwagi. Moja pasja stała się publiczna, stała się moim znakiem rozpoznawczym. Wciąż nim jest, zawsze gdy spotykam kogoś znajomego po długim czasie, pada pytanie: a kręcisz jeszcze hula-hoop? Usłyszałam z powodu tego bloga wiele miłych słów, poznałam nowych ludzi, niektórym mogłam pomóc. Odkryłam, że mam fankę 🙂 Mogłam realizować się w pisaniu, bo oprócz hulania, bardzo lubię pisać. A to pisanie mnie ogromnie motywuje do kręcenia.
I tym sposobem dotarłam do miejsca: i co z tym dalej? Bo jednak chciałabym dać temu pisaniu jakiś kierunek, chciałabym, żeby dokądś zmierzało.
Kiedy moje sześć lat blogowania minęło (…jak jeden dzień ;)) odniosłam wrażenie, że w hula-społeczności jestem już trochę dinozaurem, tak jakby odrobinę zawyżam średnią 🙂 Cóż, jestem w końcu mamą. Mamą z hula-hoop! Co nie znaczy, że chciałabym zmienić tę stronę w blog parentingowy (chociaż o dzieciach w nim będzie, tu i ówdzie). Może trochę bardziej lajflstajlowy? W końcu hula-hoop było i jest nadal w pewnym sensie moim stylem życia 🙂 Hulajdusza.eu mogłaby być blogiem o tym, jak to jest być hooperem dzieciatym i po trzydziestce (…piątce). Trochę bardziej o codzienności, domu. Bo trochę mniej mi się już chce tych ciekawostek z wielkiego świata szukać po internetach…
Zaczęłam od przeprojektowania strony (odrobinę) i zmiany logo, bo to pierwsze już pięć lat temu mi się znudziło, ale nigdy nie miałam do tego głowy 🙂 Przyznaję bez bicia, że czerpię z bezpłatnych gotowców, bo na grafika z prawdziwego zdarzenia mnie nie stać – Hulajdusza zawsze była projektem niekomercyjnym. I mam nadzieję, że wybaczycie, że jeden z fontów sypnął się nieco, pracujemy nad tym 🙂
I oto jest, przewietrzona strona, dużo słów w nowym poście, mocne postanowienie, że będę pisać raz w tygodniu, nawet jeśli publikować będę rzadziej. Chciałabym jeszcze robić więcej filmów, bo składanie je w miłą dla oka całość to moja nowo odkryta pasja. Czy tak się stanie – czas pokaże.
Na dobry początek będzie film. Impulsem do jego powstania był konkurs o inspiracjach i pasjach, ale mój film odpadł w przedbiegach, chyba okazał się niewystarczająco ambitny, albo niezbyt artystyczny 🙂 Mam nadzieję, że mimo to będzie czytelny dla drogich mi hulahooperów. To opowieść o macierzyństwie, chwilach wykradzionych na wewnętrzny rozwój, taki mój love-the-process. Z uśmiechem dla wielbicieli LED-ów, dużych psów, bałtyckich plaż, stylowych kafelków w kuchni 😉 O radości z prostych rzeczy. Układ jest banalny, a inspiracją i punktem wyjścia dla niego były nagrania Deanne Love. A skoro Rachael Lust może tańczyć w kuchni, to mogę i ja. Zwłaszcza gdy zima za oknem 🙂 (a wtedy, gdy kręciłam, to była).
O filmie jeszcze słówko napiszę niebawem. Tymczasem – kurtyna!
Witajcie w mojej bajce. I… koła w ruch!
Jeszcze więcej o hula-hoop na HULAJDUSZA!!