W srodę późnym wieczorem Telewizja Polska wyemitowała Film dokumentalny w reżyserii Marka Pawłowskiego „Cyrk ze złamanym sercem”. Bardzo wzruszyła mnie ta historia upadającego cyrku. Jak to się ma do bumu na pedagogikę cyrku, na coraz popularniejsze zabawy ogniem, żonglowanie i ogólne kuglarstwo. Jak to się ma do naszego ruchu, do nas samych? My też będziemy nurkować w dół na złamanie kręgosłupu? Czy kuglarz może żyć z kuglarstwa? Jak myślicie?
Poniżej streszczenie środowego filmu.
Cyrk polski odchodzi w przeszłość, z dawnych artystów została tylko garstka, reszta zmienia branżę albo wymiera. Niewielu chce doświadczać niepewności, jaka jest udziałem odwiedzającego małe miejscowości cyrku „Bojaro”. Film stanowi zapis pracy cyrkowców od wczesnego rana do wieczora, kiedy odbywa się spektakl. Ale dzisiejszy cyrk, symbol trochę jarmarcznej zabawy, coraz rzadziej jest wesoły. Jeśli jeszcze się śmieje, to jest to śmiech przez łzy.
„Zawód artysty cyrkowego jest zawodem, który daje człowiekowi poczucie wolności, gdyż człowiek jedzie tam, gdzie pozwala mu jego klasa, umiejętności, kontakty – opowiada przed kamerą dyrektor cyrku”Bojaro”.
– Ale przestaliśmy być komukolwiek potrzebni, więc radzimy sobie sami, występując na małych podwórkach, organizując wszystko własnym sumptem”. Ze smutkiem przyznaje, że zainteresowanie cyrkiem maleje, nawet dzieci nie reagują już entuzjazmem na wieść, że cyrk przyjechał. A dorośli cynicznie odpowiadają, że „cyrk to mają w domu”. A jeszcze w latach 70. przyjazd trupy był świętem, wozy cyrkowe z trudem sunęły ulicami pełnymi ciekawskich. Dziś ludzie nawet nie zwracają uwagi na kolorowy tabor albo reagują niechęcią, że rozbija się w pobliżu, bo to oznacza hałas i zamieszanie. W trudnych czasach cyrki muszą więc walczyć o klienta. Zdzierają zatem plakaty konkurencji, oszukują ludzi wmawiając im, że przedstawienia rywali odwołano, podkupują sobie artystów.
Zmienił się również status artysty cyrkowego: w dawnych dobrych czasach to był ktoś, a jego jedynym zadaniem był udany występ. Dziś musi pomagać przy stawianiu namiotu, areny, garderoby. Na próby już nie starcza czasu ani sił. Artyści cyrkowi chwalą sobie dawne czasy także dlatego, że cyrki były wtedy państwowe. Oni sami nie musieli się troszczyć o finanse, sprzedaż biletów, mieli zapewnione emerytury.
„Obecnie – mówi dyrektor, który przez dwadzieścia parę lat był linoskoczkiem – moje życie nie różni się od życia linoskoczka. Nadal muszę balansować: spadnę nie spadnę, zagramy – nie zagramy”. Dlatego przedstawienia są coraz skromniejsze: kiedyś na arenie występowało jednego wieczoru 30 – 40 artystów. Dzisiaj dziesięciu
to już bogaty program. I najlepiej, jeśli każdy z nich potrafi wykonać kilka numerów. Ścisła specjalizacja nie jest mile widziana, podobnie jak wysokie oczekiwania finansowe. Drogich artystów zastąpili Rosjanie pracujący nawet za jedną czwartą stawki, jakiej żądali Polacy. Tyle że Rosjanie szybko wyjechali stąd na Zachód i nagle powstała luka.
Cyrkowcy to specyficzny gatunek ludzi: zawsze w drodze. Jedni to lubią, bo życie wtedy ciekawsze, stale poznaje się nowych ludzi, a każdy dzień przynosi jakieś niespodzianki. Ale z drugiej strony to bardzo niepewny kawałek chleba. Dlatego coraz trudniej znaleźć chętnych do pracy w cyrku: nie tylko na arenie, ale i na zapleczu. Rekrutacja w noclegowniach załatwia sprawę tylko do pierwszej wypłaty, kiedy to nowo zatrudniony pracownik najczęśąciej „odpływa” w siną dal.
W zawodzie pozostają tylko zapaleńcy, tacy, którzy bez cyrku żyć nie mogą. Chociaż czasami mówią sobie, że rzucą to wszystko, osiądą gdzieś, żeby żyć jak ludzie, to potem znów ruszają w drogę. Ale w kolejnej miejscowości spotyka trupę „Bojaro” wyjątkowo przykra sytuacja. Zjawia się tylko dwudziestu paru widzów, wygląda na to, że spektakl trzeba będzie odwołać. Ale jak to powiedzieć dzieciom, które już zasiadły na widowni?
Więc może jednak dać występ?