Moje blogowe zaległości osiągnęły punkt kulminacyjny (3 miesiące bez nowych wpisów? serio?!), chyba nigdy już nie wrócę do dawnej regularności… Z mojej perspektywy łatwiej być mamą hulającą niż mamą blogującą. Odstawiłam komputer zupełnie. Bo kiedy wracam z pracy, to wiem, że zostały mi jakieś dwie, max trzy godziny, które mogę spędzić ze swoim dzieckiem, zanim ułożę je spać. I nie chcę, żeby mój syn kojarzył te rodzinne popołudnia i wieczory z mamą przyklejoną do laptopa. Pozostaje też problemik marginalny, że jeśli włączony komputer znajdzie się w zasięgu małych synkowych rączek, dopadnie on klawiatury, wszystko przełączy, wyloguje, otworzy milion okien i na pewno coś zepsuje. Dlatego popołudniami nie włączam laptopa. Żegnajcie, facebooki, hulane filmiki, sklepy internetowe, żegnaj googlu! Witajcie klocki, książeczki i 8 zębów w uśmiechniętej paszczy 🙂 Ostatnio nałożyły się na to problemy z hostingiem, więc wszystkich, którzy odwiedzili Hulajduszę i natknęli się na komunikat o błędzie, przepraszam ogromnie! Na przerwy w dostawie Hulajduszy nie mam żadnego wpływu 🙁
Czasu mało na pisanie, więc do rzeczy! Napiszę o swoich hula-hoopowych przemyśleniach (bo pewnie nie odkryciach). Kiedy już przyszło mi się zmierzyć z nową organizacją czasu związaną z powrotem do pracy, postanowiłam, że nie poddam się tak łatwo i nie odstawię hula na rzecz mopa i ścierki. W tym samym mniej więcej czasie przyjrzałam się krytycznym okiem swojej sylwetce z nadętym brzuchem, który wstyd będzie latem osłonić i postanowiłam poeksperymentować z obręczą w stylu fitness. Nowoobrany cel: kręcić w talii, robić ćwiczenia z kółkiem w talii, kręcić do oporu codziennie, przez co najmniej 10 minut. Wrócić do podstaw, zapomnieć o tych wszystkich trickach, które umiałam, bądź chciałam umieć, lecz udoskonalić kręcenie w lewo i prawo, zadbać o prawidłową postawę wewnątrz hula-hoop. Taki totalny basic po godzinach. I zabrałam się do dzieła. Nie żebym regularność miała 100%, ale myślę, że sięgam 82 🙂 Początkowo nawet dodawałam do tego zestawu serię brzuszków, ale potem znów je zaniedbałam. No cóż, po miesiącu może takich eksperymentów, brzuch jeszcze nie nadaje się do pokazywania plażowiczom 😉 do tego powiało nudą od tych antywariacji w talii. Wprowadziłam więc modyfikacje: w nowym wymiarze to ćwiczenie “on body” czyli po prostu na ciele to bazowe 10 minut hulania w talii, na klatce, na ramionach, na szyi.
Na razie jestem pod wrażeniem tego systemu, bo:
- Wieczorem ciężko wykroić godzinę na ćwiczenia, ale można znaleźć 10 minut, a 10 minut przez 7 dni w tygodniu daje całe 70 minut 🙂
- Nie mam czasu biec do parku, ale jeśli ograniczam się do hulania na ciele to mieszczę się na środku pokoju i nie sieję zniszczeń 🙂 mogę nawet zrobić krok do przodu i krok do tyłu 🙂
- Narzucam sobie dyscyplinę. Codziennie oznacza codziennie. Udoskonalam to, co umiem. Chcę osiągnąć ten poziom “przyklejenia” się hula do ciała, dzięki któremu można potem pięknie tańczyć do muzyki, nawet bez sztuczek (przypomniałam sobie taki archiwalny wpis).
Czasami takie oczywistości wymagają czasu i wewnętrznych wędrówek w poszukiwaniu 🙂
A może któraś hulająca mama albo pracująca hulahoopowiczka ma jakieś swoje wypróbowane metody na sportową chwilę dla siebie?
Żeby było optymistycznie, z uśmiechem i wewnątrz hula – na zdjęciu głównym Lenna Nakauchi, wypożyczone od Cadencia Photography.