O interpretacjach klasyki pisze się zazwyczaj dużo trudniej niż o jakimkolwiek innym formacie scenicznym. Uderza ponadczasowość, ale też to wyjątkowe „coś”, co wznosi się ponad poziom zwykłego odbioru osadzonego jedynie w estetyce tricków, w którym mniej lub bardziej wyrobione oko widza podąża numer za numerem wprost do finału. W greckiej tragedii należy się raczej rozpuścić, utopić w niej swoje ego, niczym w dionizyjskiej uczcie winnej, zatoczyć błędne koło wraz korowodem Bachantek, dać się ponieść nici przeznaczenia utkanej przez Mojrę w ekstatycznym zaśpiewie.
Marzyłam o tym, by wszystko brzmiało, jak czytanie na żywo greckiej tragedii, która w języku dla słuchaczy niezrozumiałym brzmi wzniośle. I tak było. Grecja nabiera tempa w swoim rytmie. Doskonałe partnerowania, przepiękne obrazkowo kompozycje ruchowe trącane rytmem Mojry, przechodzące w zbiorowe choreografie finezyjnie uwodzą percepcję widza i pomimo pozornie jednolitego tempa, nie pozwalają widzom nawet na chwilę rozproszyć uwagi. A wszystko przy jednoczesnym, nieubłaganym wtórze kapłanki ludzkiego losu, która w sposób demoniczny i zarazem dyskretny (acz czytelny) doskonale pełni rolę narratora, wypełniając obłąkaną opowieścią poszczególne sceny. Vincent Grotesque wydaje się być stworzony do tego typu produkcji i takich kreacji.
W sztuce cyrkowej, jak sądzę, wyczerpuje się organiczna wartość życia, tak bardzo spójna z dionizyjską orgiastyczną zabawą. W niej także dzieje się heroiczny sprawdzian ludzkiego losu, którym rządzi przeznaczenie i przypadek, a wyczytać go można w alfabecie złożonym z figur, technik, sposobie używania rekwizytów i pomysłów na działanie sceniczne z nimi związane. Fantomiczność postaci w scenach zbiorowych pozwala skupić się na tym, co jest kluczową cechą spektaklu. W ujednoliceniu (osiągniętemu dzięki kostiumom i maskom) rozmywa się podział na to, co „męskie” i „żeńskie”. Dualizm ten wybucha ze zwielokrotnioną siłą w scenach, w których relacja (a nie tylko akcja) ma znaczenie. Przykładem tego jest solo oraz duet taneczny, w którym w każdym ruchu, w każdym geście rozgrywa się historia będąca stałym elementem dionizyjskich bachanaliów. Wielki ukłon dla Moniki Oleksiak za choreografię dla zespołu, za kompozycję ruchu scenicznego, dzięki której spektakl jest niezwykle emocjonalny, rozedrgany, z tym, co istotne dla dionizyjskiego karnawału. Jak ma być trans – to jest na 100%, aż poza granice samego siebie.
Wiedzione w pośpiechu życie wymyka się czasem z rąk, przepływa bezwolnie, aby z chaosu sprytnym zabiegiem wydobyć zręczność i precyzję i porządek, który pozwala myśleć z zachwytem o mechanice kompozycji. Czym zmierzyć perfekcję ruchu na scenie? Płynnością, synchronizacją czy też pewnym złudzeniem automatyzacji, jak gdyby ktoś uruchomił tryby maszyny. Taki był zbiorowy numer żonglerski. Obraz nie dający o sobie zapomnieć, dynamiczny, pulsacyjny, ukazujący niewyczerpany potencjał kaskady.
„Bachantki” zachowały klasyczną formę i wszystkie cechy tragedii greckiej, przez które wybrzmiewa fatum, odpowiedzialne za tragizm ludzkiego losu, przeplatanego splotem Mojry, przeżywającego wzloty i upadki, w oczekiwaniu na dopełnienie przeznaczenia. Realizacji towarzyszy należna wzniosłość, godność sztuki wysokiej. Mimo to Widz nie jest kokietowany, a jednocześnie nie wymaga się od niego znajomości historii czy też tradycji poetyckiej starożytnych.
Rozdarcie między sercem a rozumem, czy też przeplątane rozmaitą emocją losy splatają postaci w korowodzie, to znów rozłączają, by zespolić w innej już emocji. Jedną z piękniejszych scen jest bardzo wymowny numer german wheel, w którym odbicie znajduje etymologia słowa „karnawał” i jego znaczenie tłumaczące pojęcie, jako statek na kółkach („carrus navalis”), w późniejszych czasach znany także, jako okręt szaleńców, a w starożytności jako wóz będący elementem uroczystej procesji, triumfalnego dionizyjskiego orszaku, który zabiera wszystkich w swój paradny korowód. Wyrazy uznania za pomysł na zbiorową scenę z użyciem tego rekwizytu. Pełna symbioza i perfekcja, a także widowiskowość.
Sztuka cyrkowa od lat dopomina się o należne jej miejsce w panteonie innych dziedzin. Kolejne realizacje podpowiadają, gdzie najchętniej widziałaby swoje miejsce. Cyrk współczesny czeka długa droga. Praca u podstaw, której podwaliną jest zmiana kierunku myślenia, odkrywająca potencjał sceny dla sztuki cyrkowej, a nie tylko wykorzystująca służalczość tej dziedziny względem Melpomeny.
Zgodnie z duchem greckiej tragedii można zadać pytanie: a gdzie są Bachantki? Gdzie kobiety z orszaku Dionizosa, orgiastyczne, demoniczne, upojone do granic. Bachantki są powidokiem, wyobrażeniem, kierują akcją jakby z innego świata, pchając ludzi w ramiona ich przeznaczenia.
Słodko-gorzki szał dionizyjski pomimo upływu czasu jest nadal aktualny. Sięga do istoty człowieczeństwa, do rozdarcia między porządkiem ziemskim, a boskim, z czego ten drugi wydaje się utkany z tej szlachetniejszej nici prządki przeznaczenia, wobec której, a często wbrew niej, ludzie w zbiorowym szale uzurpują sobie prawo do wszechmocy i wszechwiedzy. Gubi ich wewnętrzny dualizm: potrzeba harmonii i pragnienie chaosu, czynienie dobra, które bywa siłą niszczącą czy też nadmierne zawierzenie swej prawie półboskiej sile. Opowiedzieć tę historię za pomocą synkretyzmu sztuki cyrkowej i tańca, przepleść wrażliwością i dyscypliną klasyki, udźwignąć ciężar katharsis, które spełnić się może tylko w teatrze – za to zasłużone oklaski (na stojąco) dla reżysera projektu Mateusza Czwojdzińskiego, a także gratulacje dla wszystkich, że godnie unieśli niezbyt popularną formę teatru.
Przepełnijcie się Bachantkami, niczym nektarem z Olimpu bogów. Szczęśliwi, którym udało się uszczknąć choć odrobinę tej magii podczas premiery!
Agnieszka „binia” Bińczycka
fot. PL-photo.pl
O TWÓRCACH:
Ale Circus Dance Company
Zespół łączący sztukę cyrkową z tańcem i teatrem ruchu. Spektakle „ALE” to przede wszystkim teatr, w którym środki wyrazu zostały poszerzone o ewolucje cyrkowe, akrobatyczne i taniec. Teatr, który nie tylko zachwyca bogactwem formy, ale i skłania do przemyśleń. Bo zawsze jest jakieś ALE!
zespół w składzie: Magdalena Sztencel, Monika Oleksiak, Łukasz Wójcik, Julian Waglewski, Antoni Borodziuk, Maciej Czarski, Mateusz Czwojdziński oraz Vincent Grotesque (Rafał Śpiewak i Piotr Trela).
Premiera „Bachantki” odbyła się 28 czerwca 2018r. w Białołęckim Ośrodku Kultury.
Po wojnie „Bachantki” wystawiane były w Polsce kilkukrotnie. W 2001 po klasyczny tekst sięgnął Krzysztof Warlikowski. W 2016 roku Maćko Prusak stworzył we Wrocławskim Teatrze Pantomimy „Bachantki”, inspirowane dziełem Henryka Tomaszewskiego pt. „Przyjeżdżam jutro” z 1974 roku, które sam Mistrz określił, mianem „collage’u obrazów pantomimicznych inspirowanych Bachantkami Eurypidesa i Theoremą Piera Paola Pasoliniego”. W 2012 roku Teatr Chorea wystawił „Bachantki” w reż. Tomasza Rodowicza. Nie sposób pominąć rozśpiewanych „Metamorfoz” Akademii Praktyk Teatralnych Gardzienice w reż. Włodzimierza Staniewskiego. Od dziś do tej listy z powodzeniem dopisać można „Bachantki” Ale Circus Dance Company w reż. Mateusza Czwojdzińskiego.