Wróciłam z wakacji. Wracam do roli pełnoetatowej mamy 4-miesięcznego Wiktora. O ile zatem teoretycznie wciąż dysponuję wakacyjnym czasem wolnym, w praktyce jest on wydzielany mi po kawałku przez małego, uroczego prezesa. Ale mały człowieczek powoli łapie dzienny rytm, drzemki są krótkie, lecz zaczynają być regularne. Do tego młody chwyta w rączki zabawki, a przy tym jeszcze nie biega – mogę go mieć na oku pisząc te słowa, a on nie domaga się matczynych ramion cały dzień. Istnieje szansa, że jeszcze trochę pohulam tego lata!
Tymczasem wspomnienia z wakacji, tych wojaży dopiero co zakończonych. To były prawie 4 tygodnie wypoczynku, upałów, miłych spotkań, podróży i porannych treningów. Upłynęły mi wyjątkowo mocno pod znakiem hula-hoop. Czuję, że jestem na dobrej drodze do hulahoopowej formy i lubię to uczucie.
O porannych treningach już pisałam. Wychodziłam codziennie na “Psią górkę” z muzyką, kocykiem i kółkami. Starałam się robić staranne rozgrzewki i dużo brzuszków. Następnie wrócić do tricków, które kiedyś trochę umiałam, ale nigdy nie do końca. Próbować nowych rzeczy, gdzieś tam podpatrzonych w internecie. Powalczyć chwilę z płynnością. Myślę, że nie był to wysiłek na marne 🙂
Prawdopodobnie nigdy nie znaleźlibyśmy się w Chorwacji w samym środku lipcowych upałów (ani mój mąż, ani ja, ani nasz syn, a szczególnie nasz pies – nie lubimy temperatur 30+), gdyby nie wesele przyjaciół, Żany i Jakszy, na które zostaliśmy zaproszeni. To było romantyczne wesele z pomysłem, pełne uroczych szczegółów i niespodzianek. Na luzie i blisko plaży. W tym celu w pewien gorący lipcowy weekend wybraliśmy się do Komiży na wyspę Vis.
Razem z nami pojechały moje kolorowe hula-hoopy. Właściwie nie planowałam używać ich na weselu… ale miałam nadzieję, że znajdę chwilę, żeby poćwiczyć w nowych plenerach 🙂 Stało się inaczej. W dzień wyjazdu zobaczyłam w porcie, gdzieś w oddali, dziewczynę niosącą połyskujące obręcze. To mnie zaintrygowało, bo wcześniej nie spotykałam w Splicie ludzi z kółkami. Moje zaskoczenie jeszcze wzrosło, gdy okazało się, że dziewczyna o zielonych włosach kieruje się w stronę naszego promu, płynącego na Vis! Cudowny zbieg okoliczności! Wkrótce okazało się, że Jelena Znaor jedzie na to samo wesele, co my, i kółka też na nie jadą.
Jelena jest twórczynią Hoopnotic Therapy – występuje z kółkiem, prowadzi warsztaty, robi hula-hoopy. Mieszka w Zagrzebiu, prywatnie jest koleżanką Żany i kółka, które widziałam wchodzące na pokład, były ślubnym prezentem dla niej 🙂
Oczywiście wobec takiego stanu rzeczy nie mogłam nie zabrać swoich polyprosów na wesele. Pomyślicie, że miałam towarzystwo do hulania na weselnej imprezie 🙂 Nic bardziej mylnego. Miałam swoje kółka w rękach wszystkiego może 3 minuty, potem zostały przechwycone i rozdrapane przez gromadkę dzieciaków i mogłam oglądać je tylko z daleka aż do czasu, kiedy na stół wjechał tort weselny. Trochę było mi żal, ale radość dzieciaków była ogromna, więc pogodziłam się z faktem, że hoop jam-u nie będzie. Oczywiście radość dotyczyła tylko tych, które szalały z kółkami, pozostałe czekające na swoją kolej (lub czyhające, żeby porwać zdobycz) miały prawie łzy w oczach.
Z czasem pojawiło się też kilka dorosłych osób, które zapragnęły spróbować swoich sił, w tym Pan Młody 🙂 DJ grał dalmatyńskie szlagiery, dzieciarnia z uporem hulała na biodrach. Synek spał grzecznie, a ja rozkoszowałam się urokiem chatki w zatoce i pola winorośli.
Następnego dnia były moje urodziny. Uczciliśmy je obiadem na głównym placu Komiży. Było też urodzinowe hulanie w miasteczku…
Tym razem to ja mogłam być sobie gwiazdą i nikt nie podbierał mi kółek 😀
…i na plaży 🙂
Piękny dzień na urodziny, cudowne miejsca 🙂 Trzeba będzie tam wrócić.
Niedługo później przydarzyło mi się jeszcze jedno hulahoopowe spotkanie. Jeszcze przed wyjazdem na wakacje przeczytałam na Facebooku o warsztatach z Flow, organizowanych przez artystkę Nativa Hoops właśnie w Splicie, właśnie w czasie naszych wakacji. Bardzo się ucieszyłam, ale data warsztatów została zmieniona… na dzień wesela. Napisałam do Nativy, a właściwie Filipy, czy nie chciałaby przenieść swoich warsztatów na jeszcze inny dzień 🙂 Umówiłyśmy się na wspólny trening w parku Zvoncac.
Filipa Crow jest przemiłą, skromną i sympatyczną hulahooperką z Portugalii, obecnie mieszka w Chorwacji. Tańczy z kółkiem do “pogańskich” melodii, pracuje nad flow, organizuje warsztaty, robi własne obręcze. Próbuje również rozkręcić hulahoopową społeczność w Splicie, co nie jest łatwe, jak wiadomo z polskiego doświadczenia. Trening z Filipą był bardzo motywujący – dała mi kilka celnych technicznych (i nie tylko) wskazówek, później długo gadałyśmy o tańcu, życiu w Dalmacji i hulahoopowych planach…
Teg0 lata dowiedziałam się także o Croatian Hoop Convention w Samoborze. Konwencja będzie trwała od 10 do 12 września 2015. Bardzo chciałabym pojechać, ale o tym zadecyduje mój maluch 😉 Utrudnieniem jest również fakt, że do Chorwacji nie ma tanich lotów…
Ostatniego dnia przed wyjazdem ze Splitu, jak co rano wybiegłam z kółkami poćwiczyć. Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem podeszła do mnie pani sąsiadka z psem i zapytała, czy może spróbować. Nie było jej łatwo z moimi lekkimi poyprosami na biodrach, ale nie poddała się łatwo. Pani sąsiadka sprowokowała spontaniczne warsztaty, doszła do kręcenia na rękach i myślę, że jej się spodobało. Jednak ktoś się odważył! Szkoda, że to już koniec urlopu…
Dla tych, którzy dobrnęli do końca niniejszego wpisu 🙂
Filmiki:
1) Jak kręcą w Zagrzebiu:
2) Wyjątkowy styl hoop dance Filipy – Nativa Hoops:
Jeszcze więcej o hula-hoop na Hulajdusza!!