Za Warszawską Sceną Variete podążam od początku. Jest to oddolna inicjatywa, szalony pomysł na dużą skalę, który doczekał się już kilku realizacji w rozmaitych lokalizacjach.
Nomadyczność rozciągnięta mocno w czasie przywołuje skojarzenia z artystycznym projektem objazdowym, a brak stałej przestrzeni stawia kolejne wyzwania. Przy czwartej już odsłonie można zatem pokusić się na małe podsumowanie, dodając parę słów komentarza względem ostatniej edycji projektu.
Ale od początku: jako pierwsza była fabularyzowana wersja „Hotelu Variete” w hali sportowej na warszawskiej Woli, potem spotkaliśmy się w Muszli Koncertowej Parku Skaryszewskiego najbardziej spektakularnej, plenerowej odsłonie pt. „Po drugiej stronie Pragi”. Następna edycja, to niejako powrót do korzeni, do źródła, a raczej serca sztuki cyrkowej w Polsce – Julinka, gdzie zrealizowano „Nowy cyrk w starym stylu”, aż do ostatniej realizacji w Teatrze Rampa na Targówku. Tu miała miejsce tegoroczna edycja pt. „Proste historie”. Ruch przestrzenny od eksperymentalnego projektu w obiekcie sportowym do sceny teatralnej, który (możliwy dzięki projektowi „Otwarta Rampa”) poczytuję, jako awans.
W „Prostych historiach” artyści opowiedzieli i…zapowiedzieli siebie: pokazy poprzedzone wywiadami (na ekranie) można było odczytać, jako ciekawą formę konferansjerki: mówić o sobie zanurzonym w swojej pasji, być zwykłym bohaterem swojej historii, po czym na żywo pokazać swój kunszt – to sztuka! Nie sposób nie pochwalić reżyserek: Anki Dzilińskiej i Agnieszki Morawskiej za doskonały pomysł. W prostocie siła!
Do dziś mam przed oczami obraz majestatycznego, opanowanego, perfekcyjnego czarodzieja z akrylową kulą, kłaniam się w pas wyrafinowanej formie żonglerki obręczami – gdzie technika, mistrzowskie opanowanie rekwizytu oraz trafiona w punkt scenografia złożyły się na kompletną etiudę aktorską. Wielkie brawo dla chłopaków z Multivisual za niepowtarzalny styl pracy z rekwizytem cyrkowym, za estetykę obrazu i niezapomniane wrażenia.
Doskonałą kompozycją było wprowadzenie jednego z numerów powietrznych nad publicznością. Gimnastyka na szarfach robi wielkie wrażenie, które spotęgowane było zawieszeniem artystki nad głowami widzów. Złamanie konwencji frontalnej rozszerza pole działania sztuki, ale także wytrąca widza z typowo teatralnej strefy komfortu. Efekt zamierzony i bardzo udany, pokaz Magdaleny Kisiały na bardzo wysokim poziomie.
Na scenie Warszawskiej Sceny Variete zagościł też śpiewający aktor musicalowy – Kamil Kurpicz. Jego aksamitny głos rozkołysał scenę, mam nadzieję, że jeszcze o Nim (czy też Jego) nie raz usłyszymy!
Jedenastu artystów pozostawiło widzów w…niedosycie i zachwycie.
Nie sposób napisać o wszystkich, tym niemniej uznanie za kompozycję, różnorodność, dobór numerów i profesjonalną realizację każe domagać się kolejnej odsłony Warszawskiej Sceny Variete. Nie mogę się doczekać, już dziś wyobrażam sobie kolejną realizację. A Wy?
——————————————————-
Warszawska Scena Variete, to oddolna inicjatywa grupy przyjaciół reprezentujących różne branże.