Jeśli Loża Gentlemanów, to uznane zgromadzenie specjalistów od towarów luksusowych, gdzie czar wysublimowanych smaków, niedostępnych dla większości ma trafić w gusta najszlachetniejszego podniebienia – to produkcja „Cyrk Gentlemanów” jest tym dla widza, czym owa Loża dla wybranych. Jesteśmy na elitarnej kolacji. Podano kartę. Zamawiamy to, co brzmi najbardziej abstrakcyjnie. Wnet okazuje się, że nie dojadamy nawet głównego dania. Jesteśmy jak dzieci, których uwagę pochłania stojący za ladą wykwintny deser.
Prawdziwa kolacja rozpoczyna się w momencie, gdy panowie zaczynają luzować kołnierzyki. To „męski świat po godzinach”, na który można z przyjemnością bezkarnie patrzeć; ich luz łamie dystans, a nonszalancja trzyma widza w bezpiecznej odległości.
Cenię sobie taki fotograficzny sposób pracy nad spektaklem, z którego metodą poklatkową można ułożyć całość. Niewiele powstaje produkcji cyrku współczesnego, które bardziej aspirują na scenę niż na arenę; produkcji, o których myśli się jeszcze, gdy zgasną światła rampy. Jednym z atutów tego wydarzenia jest uteatralnienie wszystkich elementów, które wchodzą w skład show. Dopracowane i zgrane idealnie są przejścia pomiędzy numerami. Jeśli na scenie jest chaos – wiemy, że jest on kontrolowany. Nawet podczas tak grzecznej konsumpcji.
Dla cyrkowca przygotowanie numeru jest sprawą oczywistą: krótki, esencjonalny popis na wybranym rekwizycie staje się wizytówką artysty. Sztuką natomiast jest wydobyć z numerów potencjał sceny. Nie bez znaczenia są wszelkie przejścia i łączniki między numerami, albo wręcz takie ich „pocięcie” (z chirurgiczną precyzją), żeby powstały części idealnie skrojone pod całokształt show. Dlatego nie ma żadnej dziury na scenie ani bezcelowego „lizania szafy”.
Jeśli aktorzy sami wyreżyserowali sobie to show, to podwójne uznanie za tzw. „trzecie oko”, za ten drugi plan, który jest najtrudniejszy do uchwycenia, gdy się samemu jest twórcą i tworzywem.
W choreografii widać rytm i równowagę; świetna intuicja ustawienia wszystkich postaci w rolach, które jak najlepiej eksponują ich umiejętności. Jestem także pod wrażeniem estetyki sceny czyli tego, co filmowy żargon nazwałby „czystością planu”: scenografia minimalistyczna: stół, krzesła, rekwizyty. Jest ona nie tylko ozdobnikiem. Wzorem dobrych teatrów ulicznych – wszelkie elementy scenograficzne zostają użyte. Mało tego – część numerów (w swym pierwotnym kształcie solowych lub dwuosobowych) staje się zbiorowa. Cenię ten rodzaj włączania do ruchu scenicznego elementów scenografii. To dodaje dynamiki, powiększa spektrum możliwości ruchowych, a użycie stołu do prezentacji szeregu tricków czy po prostu wyeksponowania którejś z postaci – nadaje jej „koturna”. Nie potrzeba więc werbla, żeby wzbudzić w widzu poczucie, że zaraz wydarzy się coś spektakularnego.
Często numery, które w przedstawieniu idą, jako pierwsze stają się zupełnie zapomniane. A ja chciałabym zatrzymać czas w momencie w którym trwał pokaz żonglerski. Skojarzeniem, które przywołał, była znana w nowocyrkowym światku żonglerska interpretacja fragmentu opery Carmina Burana do utworu „Winebottle” z 2009 roku. Jak tam zminimalizowano ilość rzucanych przedmiotów, tak tutaj użyto wielu maczug, aby wpuścić dużo zabawy pomiędzy trudniejsze technicznie sekwencje. Dzięki temu powstał bardzo wdzięczny obrazek, skrojony także pod widza, dla którego żonglerka być może nie jest najciekawszą scenicznie dziedziną sztuki cyrkowej. Ten zabieg i idąca za nim jakość wykonania ujawniły idealny przepis na żonglerkę wieloosobową.
Gentlemani są czarujący i jednocześnie łobuzerscy. Z pewnością w dzieciństwie nie recytowali wierszyków na rodzinnym przyjęciu, raczej nurkowali pod stołem by zasupłać gościom sznurówki, a po przyjęciu spijali niedopitą wódkę z kieliszków.
Gentlemani nie mają granic. Oni są po to, by odwracać pewien porządek, naginać prawa grawitacji do swoich potrzeb, drwić ze wszystkich lęków. Widz przy wszelkich numerach powietrznych i akrobatycznych czuć się może, jak profesor z opowiadania Olgi Tokarczuk „Prawdziwa historia”. Miałam wrażenie, że w pewnym momencie nastąpiła transpozycja: że to my, widzowie siedzimy przy stolikach, a każdy z nas „znalazł się w przestrzeni, gdzie skutku nie poprzedza żadna przyczyna i wszystko trwa w cudownym zawieszeniu – oto moment, którego istotę potrafią oddać tylko najwięksi poeci i tylko genialni malarze umieją znaleźć dla niego odpowiednią barwę”. To ogromna siła show, gdy potrafi całkowicie zabrać widza do swojej bajki.
Na szczęście w autorskich projektach swoboda twórcza pozwala dowolnie odbiegać od początkowej koncepcji, zmieniać kierunek. W przypadku tej realizacji aż prosi się wersja mniej grzeczna, soczysta, a może nawet lekko nasiąknięta erotyzmem. Przecież męskie ciało, to piękny fetysz. Rozmarzyłam się: chcę zobaczyć pięknych chłopców w podrzędnym barze, w rozchełstanych koszulach z zamglonym spojrzeniem, zamawiających następną kolejkę. Chcę zobaczyć jak odpala się rakieta tego rozedrganego libido. Może to być show zupełnie przerysowane, z nutką życiowego brudu, jak w piosence Macieja Maleńczuka „Twarze przy barze”, która przyprawia imprezę nutą znanej dekadencji.
Drugim biegunem tej samej historii może być powrót do…dziecięcego pokoju. Co robią rodzice, gdy nie ma dzieci w domu – wiemy z utworu Kazika Staszewskiego, a co robią w domu same dzieci – domyślamy się choćby na podstawie przygód Piotrusia Pana. Ile w Gentlemanach jest z dziecka? Ile w nich z chłopców, którzy nigdy nie dorosną? Jestem ciekawa, co ukryliby pod namiotem z prześcieradła i dokąd popłynęli na swym prackim stoło-statku?
Atutem Cyrku Gentlemanów jest uniwersalność. Wszelkie zastosowane zabiegi sceniczne działają tak na dorosłych jak i na młodszą widownię. Prosta fabuła nie każe dopatrywać się drugiego dna ani żadnej metanarracji. Rozrywka ma być prosta (co nie oznacza, że infantylna): nieskomplikowana fabuła i zabawna puenta idzie w parze z wyczuciem sceny i umiejętnym sterowaniem temperaturą emocji.
***
Park Rozrywki Julinek, to nasze rodzime Coney Island. Z enklawy Artystów Cyrkowych przeobraziło się po latach w tętniące życiem miejsce rozrywki o charakterze familijnym. Doskonałym kierunkiem w rozwoju Julinka jest powrót do korzeni poprzez wprowadzenie do repertuaru parku pierwiastka artystycznego. To cyrkowcy nawiązują wprost do historii tego miejsca, są jego żywą tkanką. Dzięki nim pamięć i charakter tego miejsca ma szansę dochować wierności tradycji w duchu nowoczesności.
tekst: Agnieszka „binia” Bińczycka
foto: Aleksandra „Rurzowa” Olszewska
„Cyrk Gentlemanów”
Produkcja, realizacja: Ale Circus Dance Company
Wykonawcy: Mateusz Czwojdziński, Maciej Czarski, Antoni Borodziuk, Maciej Sokołowski